- Wcale nie musiał ich opuszczać - skomentowałam zachowanie głównego bohatera w zakończeniu filmu, wsiadając do samochodu Kyle'a.
- No co ty, przecież nie miał wyboru - odpowiedział chłopak i zapiął pasy. - Ściągnąłby na przyjaciół śmiertelne niebezpieczeństwo.
Skrzywiłam usta, ale niechętnie pokiwałam głową. Niestety Kyle miał rację, a decyzja bohatera była w pełni uzasadniona. Żałowałam tylko, że nie mogliśmy zobaczyć szczęśliwego zakończenia - zdecydowanie tego potrzebowałam.
- Nie przejmuj się tym już. Możemy sobie przecież wyobrazić, że kiedy sytuacja się uspokoiła, to do nich wrócił. - Blondyn uśmiechnął się do mnie, a potem odpalił silnik.
Uniosłam kąciki ust, opierając głowę o szybę. Taki scenariusz zdecydowanie mi odpowiadał.
- Dzięki, teraz to ma sens. Mam nadzieję, że moje paplanie cię nie zniechęciło. - Zerknęłam na Kyle'a, który skupiał się właśnie na włączeniu się do ruchu.
Jego twarz się rozpromieniła, gdy spojrzał na mnie przelotnie.
- Dyskusje po seansie są podstawą do oglądania tego typu filmów.
Zachichotałam i rozsiadłam się wygodniej w fotelu. Mimo że narzekałam na jedną jedyną scenę od momentu opuszczenia sali kinowej, Kyle postanowił nazwać to dyskusją. Uznałam to za całkiem urocze.
- Skoro tak uważasz. To gdzie jedziemy na kolację?
- Pomyślałem o burgerach, niedaleko jest świetna knajpa. Co ty na to? - zapytał, nie odrywając oczu od drogi.
Na wzmiankę o burgerach zaburczało mi w brzuchu. Mam nadzieję, że chłopak tego nie usłyszał.
- Świetnie, nie mogę się już doczekać.
Dojechaliśmy do małej restauracyjki niecałe dziesięć minut później. Lokal wyglądał jak te z lat dziewięćdziesiątych: kelnerka w staromodnym jasnozielonym fartuszku krążyła między sfatygowanymi kanapami, w kącie stała wielka szafa grająca, a na ścianach wisiało mnóstwo plakatów rockowych zespołów.
Usiedliśmy z Kyle'em przy oknie i chwyciliśmy menu.
- Ta knajpa wygląda niesamowicie. Czuję się, jakbyśmy się cofnęli w czasie. - Zachwyciłam się, rozglądając się wokół.
- Klimatycznie, prawda? Bardzo lubię tu przychodzić, to miejsce ma w sobie duszę. - Kyle omiótł lokal wzrokiem. - I oczywiście najlepsze burgery w mieście.
Uśmiechnęłam się do chłopaka w chwili, gdy podeszła do nas kelnerka.
- Dzień dobry, co dla was? - Miała nawet pokarbowane typowo dla tamtego okresu włosy.
Zamówiliśmy klasyczne burgery z frytkami oraz dwie cole, a kobieta zapisała sobie wszystko w kołonotatniku i poszła przekazać informację kucharzowi.
- Jak odkryłeś to miejsce? - zapytałam z ciekawością.
- Dziadek zabierał mnie tutaj, gdy byłem mały. Zawsze dawał mi ćwierćdolarówkę na szafę grającą, a ja wybierałem różne piosenki. Nawet jeśli jakaś mi się bardzo spodobała, nigdy nie puszczałem jej drugi raz. Koniecznie chciałem przesłuchać wszystkich, jakie były dostępne. - Kyle spojrzał w dal, zatapiając się we wspomnieniach z dzieciństwa.
- Udało ci się? - Oparłam łokcie na stole zafascynowana opowieścią.
- Niestety dziadek zmarł, kiedy miałem dwanaście lat. - Chłopak westchnął ze smutkiem. - Od tamtej pory ciężko mi było tutaj przychodzić, ale z czasem okryłem magię tej knajpy na nowo. Nigdy jednak nie dotknąłem już szafy grającej. Została mi tylko jedna piosenka, ale gdy tylko myślałem o tym, żeby ją włączyć, czułem się, jakby go zdradzał. Zdradzał naszą wspólną tradycję.
Blondyn spuścił głowę, splatając dłonie na stole. Nieśmiało wyciągnęłam rękę i musnęłam delikatnie jego palce. Doskonale wiedziałam, jak musiał się czuć, bo miałam tak samo. Jeżeli zapominałam o rodzicach na zbyt długo lub świetnie się gdzieś bawiłam, wyrzuty sumienia wracały potem ze zdwojoną siłą. Zamrugałam szybko, by odpędzić zbierające się w kącikach oczu łzy.
- Rozumiem cię - powiedziałam, kiwając głową.
- Wiesz co? - Wyprostował się i spojrzał na mnie przenikliwie. - Chyba minęło wystarczająco dużo czasu, by oswoić się z jego brakiem. Jestem gotowy, by przesłuchać ostatnią piosenkę na liście.
Uśmiechnęłam się szczerze.
- Naprawdę?
- Tak, zdecydowanie. Chyba nie będzie lepszej okazji. - Kyle wstał z kanapy, chwycił mnie za rękę i poprowadził do szafy grającej.
Wyjął z kieszeni monetę i wrzucił do urządzenia, a po chwili ekran się podświetlił, ukazując pokaźną playlistę. Chłopak przewijał piosenki, aż dotarł do ostatniej. Uśmiechnął się szeroko i z niedowierzaniem pokręcił głową. Wcisnął przycisk, a z szafy grającej dobiegły mnie pierwsze dźwięki "Show must go on" zespołu Queen. Roześmiałam się tak głośno, że aż kelnerka zerknęła na nas z ciekawością.
- Cóż... Tyle czasu broniłem się przed poznaniem tej wspaniałej piosenki - powiedział równie rozbawiony Kyle.
Teraz chichotałam już na całego, nie zwracając uwagi na zdziwioną kelnerkę. Zapewne nikt nigdy nie wyśmiewał twórczości Queen przy szafie grającej.
- To chyba znak. - Uspokoiłam się i spojrzałam na chłopaka. - Czas ruszać dalej z życiem, przedstawienie musi trwać. Myślę, że dziadek przekazał ci, że się na ciebie nie gniewa.
Zastanowiłam się chwilę nad swoimi słowami, bo przecież dotyczyły mnie w takim samym stopniu jak Kyle'a. Czy rzeczywiście to był czas, żeby ruszyć z miejsca?
Chłopak pokiwał zdecydowanie głową i wyciągnął do mnie rękę.
- Chyba masz rację. Zatańczymy?
- Tutaj? - Rozejrzałam się po restauracji, w której oprócz nas był tylko jeden klient.
- Czemu nie? Każde miejsce jest dobre.
Mimo lekkiego zażenowania podałam mu dłoń. Kyle objął mnie drugą ręką w talii, a ja oparłam się na jego ramieniu. Prowadził mnie zaskakująco pewnie w rytm kolejnych taktów piosenki, a ja zatraciłam się w jego pięknych, niebieskich oczach. W tym miejscu czas chyba naprawdę stawał w miejscu, pomyślałam.
- Zjedzcie burgery, póki są ciepłe, dzieciaki - zawołała kelnerka, stawiając talerze przy naszym stoliku i skutecznie przywracając mnie do rzeczywistości.
Odsunęliśmy się od siebie, a Kyle poprowadził mnie z powrotem na miejsce. Lekko speszona chwyciłam sztućce i skosztowałam jedzenia. Burger rzeczywiście okazał się przepyszny, a ja nagle sobie przypomniałam, jaka byłam głodna.
Nieźle, Kyle. Nawet o tym potrafię przy tobie zapomnieć.
***
Przy poniedziałkowym śniadaniu dziadkowie rozmawiali o Diane i Leonie, więc bardzo próbowałam skupić się na ich słowach, ale myśli o Kyle'u wciąż zaprzątały moją głowę.
Po kolacji wybraliśmy się jeszcze na spacer, choć dosyć krótki, ponieważ wieczór okazał się jednak chłodny. Rozmawialiśmy już raczej na błahe tematy, co bardzo mi odpowiadało. Kyle odwiózł mnie pod dom po dwudziestej drugiej i odprowadził pod same drzwi.
- Mam nadzieję, że w miarę dobrze się dziś bawiłaś. - Potarł dłonie, nie do końca wiedząc, co z nimi zrobić.
Założyłam kosmyk plączących mi się włosów za ucho, uśmiechając się lekko.
- To był naprawdę przyjemnie spędzony sobotni wieczór, Kyle.
- Czy to znaczy, że nasz koncept niby-randek wciąż ci pasuje i mogę zaprosić cię na kolejną? - Błękitne oczy otaksowały mnie wzrokiem.
- Chyba tak. - Zagryzłam dolną wargę. - Tylko nie chcę się spieszyć, okay?
Skinął głową, a kosmyk włosów opadł mu na czoło. Miałam wielką ochotę go poprawić, ale uznałam, że nie szłoby to w parze z wypowiedzianymi przeze mnie słowami.
- Oczywiście, nie zamierzam na nic naciskać.
Zastanawiałam się, czy pocałuje mnie na pożegnanie. Może wcześniej miał taki zamiar. Będzie lepiej, jeśli tego nie zrobi. Chyba. Zanim jednak zdążyłam podjąć w głowie jakąś decyzję, chłopak nachylił się lekko i musnął ustami mój policzek.
- Dobranoc, Melanie.
- Dobranoc. - Stałam z ręką na klamce jeszcze przez kilka minut po tym, jak odjechał.
Wróciłam do rzeczywistości, kiedy babcia zapytała, czy wszystko ze mną w porządku.
- Tak, dlaczego pytasz?
- Nie ruszyłaś nawet swoich tostów, wydajesz się nieobecna.
- Wszystko jest okay, babciu. Po prostu trochę się zamyśliłam. - Uniosłam kąciki ust i wgryzłam w chrupiącą kanapkę.
- Mówiłam właśnie dziadkowi, że twoi przyjaciele wydają się jednak sympatycznymi ludźmi. - Spojrzała na mnie, wyczekując reakcji.
Uśmiechnęłam się dużo szerzej, mimo pełnej buzi. Przeżułam szybko tosta i powiedziałam:
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę. - Wytarłam ręce w serwetkę i uścisnęłam jej dłoń. Wydawała się taka krucha. - To naprawdę dużo dla mnie znaczy. Kocham cię.
Spojrzałam na dziadka, któremu nagle zwilgotniały oczy.
- Kocham was oboje.
Leon jak zwykle z rana podjechał pod mój dom, żeby zabrać mnie do szkoły. Niemal wskoczyłam na fotel pasażera i wyszczerzyłam zęby:
- Witaj, Leonardzie.
Spojrzał na mnie, unosząc pytająco brew.
- Tak ci wesoło z rana? Co się takiego stało?
Przygryzłam lekko paznokieć, znowu czując tę blokadę przed powiedzeniem mu o Kyle'u. O co mi, do cholery, chodziło? Przecież to był mój najlepszy przyjaciel i nigdy nie mieliśmy przed sobą żadnego sekretu. W dodatku Leon podzielił się ze mną ostatnio swoją historią z zawodem miłosnym.
- W sumie nic takiego. - Wzruszyłam ramionami, gdy chłopak wrzucił bieg, a samochód ruszył. - Tylko dziadkowie chyba się do was przekonali.
To nie było kłamstwo, bo z akceptacji przyjaciół cieszyłam się równie mocno. Dlaczego jednak nie potrafiłam wydukać tej drugiej rzeczy? Leonard nigdy w życiu by mnie nie oceniał. Rzucał jakieś obleśne komentarze, droczył się, owszem, ale wszystko to byłoby w ramach żartu. Doskonale o tym wiedziałam, mimo to nie mogłam wydobyć z siebie słów.
- Serio? To świetnie. W takim razie nie mogę teraz zrobić niczego głupiego, żeby tego nie zepsuć - powiedział szczerze i skręcił w Eastern Parkway.
- To chyba nie powinieneś się nawet odzywać. - Zachichotałam.
Wyszczerzył zęby, patrząc cały czas na drogę.
- Nie przeżyłabyś bez mojego seksownego głosu, skarbie.
Oparłam głowę o zagłówek i zerknęłam na przyjaciela. Brązowe włosy opadały mu niesfornie na oczy, ale Leon zdawał się tego nie zauważać. Cały czas skupiał się na bezpiecznym prowadzeniu jeepa, co chwilę zaciskał mocno dłonie na kierownicy. Mimo luźnego tonu jego głosu zaczęłam wyczuwać, że coś jest nie tak. Kiedy już otworzyłam usta, żeby go o to zapytać, włączył swoją ulubioną składankę, a w głośnikach rozbrzmiało "Livin on a prayer" Bon Joviego. Wszystkie myśli natychmiast wyparowały mi z głowy, gdy odwrócił się w moją stronę z szelmowskim uśmiechem. Zaczęliśmy śpiewać w tym samym momencie. To była nasza piosenka: na imprezy, podróże samochodem, na smutki. Pomagała zawsze i na wszystko, jeżeli tylko słuchaliśmy jej razem. Leonard stukał rytmicznie w kierownicę, a ja udawałam, że gram na gitarze i machałam głową jak szalona.
- Nowy Jork, jak się bawicie? - krzyknął chłopak niskim głosem.
Zapiszczałam jak typowa nastolatka na koncercie swojego idola. Leonard parsknął śmiechem i zaparkował na wolnym miejscu przy szkole. Gdy ostatnie takty utworu ucichły, wyłączył odtwarzacz. Westchnęłam głęboko.
- Chyba rzeczywiście nie poradziłabym sobie bez twojego głosu.
Chłopak nachylił się w moją stronę i założył mi kosmyk włosów za ucho. Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Nawet moje największe fanki powinny wyglądać na lekcjach jak ludzie. Lepiej się uczesz.
Odchrząknęłam i sięgnęłam do torby. Przeciągnęłam powoli szczotką po lekko skołtunionych włosach, a Leon przypatrywał mi się nieodgadnionym wzrokiem.
- Mel?
Moje podejrzenia, że coś go męczy, się nasiliły, ale czekałam, aż sam mi to powie.
- Hmm? - mruknęłam, kończąc poprawiać fryzurę.
Brunet nie odzywał się jednak przez dłuższą chwilę, wciąż taksując moją twarz swoimi czekoladowymi oczami. Czułam, jak w moim żołądku wiąże się mały supeł.
- Hej, coś się stało? - Lekko zaniepokojona zmarszczyłam czoło.
Leon wypuścił głośno powietrze z płuc i potrząsnął głową.
- Nie, nic. Chodźmy już, bo się spóźnimy. - Szybko wysiadł z jeepa.
Byłam pewna, że kłamie, ale nie wiedziałam, o co mogło chodzić. Uznałam, że skoro nie chciał mi na razie nic mówić, to nie będę naciskać. Mimo to w głębi serca poczułam bolesne ukłucie. Czyli jednak mamy przed sobą sekrety?
***
Na algebrze okazało się, że Kyle'owi rzeczywiście udało się czegoś mnie nauczyć, bo dostałam czwórkę ze sprawdzianu. Dobrze, dziadkowie będą zadowoleni. Pomyślałam kolejny już raz o niebieskookim blondynie i naszej sobotniej niby-randce. Chłopak wydawał się naprawdę interesujący, poza tym świetnie mi się z nim rozmawiało. Uśmiechnęłam się na wspomnienie o ostatniej piosence z szafy grającej, gdy podchodziłam do przyjaciół na szkolnej stołówce.
- Jaki dobry humorek, no proszę. - Diane przerwała jedzenie idealnie przypieczonych frytek.
Wzruszyłam ramionami, siadając obok rudowłosej.
- Jakoś mi się utrzymuje od rana.
- Masz konkretny powód, czy po prostu ci odwaliło? - Parsknęłam śmiechem na słowa przyjaciółki.
- Dostałam czwórkę z algebry. - Pomachałam jej sprawdzianem przed nosem. Chciałam jej też od razu powiedzieć o dziadkach, ale wolałam poczekać, aż nie będzie z nami Marka.
- Super, gratuluję! - Wyrwała mi kartkę z ręki i powachlowała się nią. - Kyle się spisał. Ciekawe czy we wszystkim jest taki dobry?
Przewróciłam oczami na tę głupią aluzję, odbierając jej sprawdzian. Zerknęłam na Leona, który z nieobecnym wzrokiem dłubał widelcem w talerzu. Maltretowane ziemniaki zamieniały się właśnie w puree.
- Może Mel niedługo nam coś o tym powie - ironizował Mark, ale ledwo go słuchałam.
Nie odrywałam spojrzenia od Leonarda, wciąż zajętego swoimi myślami. Co się, do cholery, działo? I dlaczego nikt oprócz mnie zdaje się tego nie zauważać?
- Mark, nie bądź chamem. Nie ma w tobie za grosz kultury - rzuciła groźnie Diane, uśmiechając się jednak konspiracyjnie.
Westchnęłam głośno i sapnęłam gniewnie:
- Dalibyście spokój.
- Nie bocz się, mała. To nie moja wina, że siedzi tam i ślini się na twój widok. - Peyton potarł się po brodzie, jakby udawał mędrca.
Rzuciłam szybko wzrokiem we wskazanym kierunku, o mało nie podskakując na krześle. Rzeczywiście, kilka stolików dalej siedział Kyle z grupą swoich kolegów z drużyny. I naprawdę jego niebieskie tęczówki były utkwione we mnie. Przełknęłam speszona ślinę, gdy uśmiechnął się uroczo. Odwróciłam się z powrotem do przyjaciół, czując że oblewam się rumieńcem. Nawet Leon zwrócił na nas uwagę i spoglądał na mnie z uniesionymi brwiami.
- Co się właściwie działo na tych korepetycjach? - Diane parsknęła śmiechem.
- Zamknij się, Dee - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, na co przyjaciółka zarechotała jeszcze głośniej.
- Bardzo chciałbym dłużej przyglądać się tej komedii, ale muszę się zbierać na wuef. Idziesz, Hayes? - zwrócił się do Leona, który wyglądał, jakby właśnie wybudził się z letargu.
- Taa. Na razie - rzucił tylko i szybko zarzucił plecak na ramię.
Koniecznie muszę później do niego zadzwonić.
- Teraz możesz mówić. - Diane podparła się na łokciach, gdy chłopcy się oddalili.
Westchnęłam głośno i przeciągle, naśladując jej ruchy.
- Przede wszystkim, dziadkowie was polubili.
- Bardzo się z tego cieszę, naprawdę, ale ja nie o tym. - Jej oczy zwęziły się w groźne szparki.
- Wiesz, co się dzieje z Leonem? - Próbowałam zmienić temat. Był zresztą ważniejszy, niż moja niby-randka.
- A co ma się dziać? - Wzruszyła ramionami.
- Dziwnie się zachowuje. Mam wrażenie, że coś go gryzie. - Zaczęłam bawić się słomką wetkniętą w mój sok jabłkowy.
Diane machnęła na to ręką.
- Na pewno wszystko gra, pewnie jest po prostu zmęczony. Opowiadaj, o co chodzi z Kyle'em, bo za chwilę się zdenerwuję - sapnęła, lekko przeciągając ostatnie słowo.
Nie wiedziałam, czy nie mówiła mi prawdy, czy najzwyczajniej w świecie jej nie znała, ale postanowiłam nie drążyć tematu. Sama pogadam z Leonem.
- Dobra, niech ci będzie. - Przygryzłam słomkę, a na moje usta mimowolnie wypłynął delikatny uśmiech.
- Wiedziałam, że coś jest między wami - pisnęła zachwycona.
- Ciszej, Dee. - Rozejrzałam się szybko. - To nie tak. Znaczy trochę tak. Nie do końca... - Plątałam się.
Dziewczyna upiła trochę wody i wyszczerzyła zęby.
- Konkrety, proszę.
- Wszystko zaczęło się na tych korkach z algebry. Zjedliśmy później razem obiad, odwiózł mnie do domu. Świetnie nam się rozmawiało, naprawdę szybko go polubiłam. Potem była ta impreza, na której rzuciłam się na niego jak ostatnia kretynka. Na szczęście sobie to wyjaśniliśmy, powiedziałam, że nie czuję się jeszcze gotowa na randkowanie. Jednak Kyle się nie poddawał i zaproponował, żebyśmy po prostu spędzali wspólnie czas, poznali się lepiej. I wtedy zdecydujemy, czy to ma sens, czy wolimy się tylko kumplować. - Zagryzłam dolną wargę, czekając na reakcję przyjaciółki.
- Nieźle - skwitowała krótko.
- Tylko tyle? - Zaśmiałam się, kradnąc jej frytkę z talerza.
Pacnęła mnie po dłoni i przechyliła lekko głowę.
- Kyle wydaje się super chłopakiem, nie naciska, ale i tak bardzo się stara. Moim zdaniem to ktoś dla ciebie. A rozgadam się bardziej, kiedy już będzie o czym mówić. Wierz mi, moja buzia się nie zamknie i zaczniesz mi przyklejać taśmę na usta, nie żartuję.
Roześmiałam się szczerze, wyobrażając sobie Dee w opisanej sytuacji. Nie umknęło mojej uwadze, że powiedziała kiedy, nie jeśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz