piątek, 9 grudnia 2016

Rozdział 2


     Odetchnęłam głęboko, zapinając swoją czarną torbę. Zarzuciłam ją na ramię i ostatni raz zerknęłam na swoje odbicie w lustrze. Miałam na sobie zwykłe dżinsy i granatowy sweter, a włosy pozostawiłam rozpuszczone, jednak uwagę przykuwały moje nieco przestraszone, podkrążone oczy. Tej nocy niewiele spałam, zastanawiając się, jak przetrwam szkołę. Nauka nigdy nie sprawiała mi zbytniego problemu, ale teraz wszystko się zmieniło. Czułam, że nie dam sobie z tym rady, nie będę w stanie się skupić.
      Weszłam do kuchni, gdzie czekała już na mnie babcia. Uśmiechnęła się niepewnie, zerkając na zastawiony jedzeniem stół.
      - Zrobiłam ci śniadanie - powiedziała.
      Spojrzałam na herbatę i kanapki, ale wiedziałam, że niczego nie przełknę.
      - Dziękuję, nie jestem głodna - odparłam.
      - Dobrze się czujesz, kochanie? Nie wyglądasz najlepiej - stwierdziła, marszcząc czoło. 
      Zauważyłam kilka nowych zmarszczek na jej twarzy i poczułam wyrzuty sumienia. To wszystko moja wina.
      - Nic mi nie jest. Wezmę coś ze sobą. - Zmusiłam się do uśmiechu, pakując szybko kanapkę.
      Babcia przypatrywała mi się z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę. Nabrała głęboko powietrza i już chciała coś powiedzieć, ale wtedy do kuchni wszedł dziadek.
      - Cześć, dziewczyny. - Pocałował żonę w policzek i nalał sobie kawy.
      - Muszę lecieć, do zobaczenia! - Wykorzystałam sytuację, szybko opuszczając dom.
      Na podjeździe stał zaparkowany czarny jeep compass Leona, a sam kierowca obserwował ze znudzeniem ulicę. Zapukałam w szybę. Chłopak podniósł głowę i otworzył mi drzwi od strony pasażera. Wsiadłam niezdarnie do środka, rzucając:
      - Hej, jak tam?
      - Ciężko powiedzieć przed ósmą rano. - Wzruszył ramionami.
      Leonard zawsze lubił dłużej pospać, więc nie był zbyt zadowolony, że zajęcia zaczynają się tak wcześnie. Mi nie robiło to większej różnicy, bo i tak zwykle wstawałam o tej porze.
      - Przyzwyczaisz się. - Pocieszyłam go, zapinając pasy.
      - Wątpię - powiedział.
      Odpalił silnik i ruszył w stronę liceum. Na ulicy panowały spore korki, gdyż wielu mieszkańców Brooklynu kierowało się właśnie do pracy. Oparłam głowę o szybę, wzdychając głośno. Wiele osób po wypadkach samochodowych ma traumę i ciężko im przemieszczać się tym środkiem transportu, jednak mnie to jakoś nie dotyczyło. Wiedziałam, że to nie samochód był winien temu, co się stało, tylko tamten kierowca. Okazało się, że palant wcześniej pił w barze, bo wylali go z pracy. Nie żywiłam dla niego ani grosza współczucia, zachował się jak totalny kretyn i nic nie mogło tego usprawiedliwić. Potrząsnęłam głową, odganiając bolesne wspomnienie.
      - Wszystko okay? - zapytał Leon, zerkając na mnie przelotnie.
      - Tak, po prostu nie mam ochoty jechać do tego głupiego liceum - skłamałam.
      - Spokojnie, nie będzie aż tak źle. - Uśmiechnął się, nie spuszczając oczu z drogi.
    Po niespełna dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Leon zatrzymał samochód, a ja opuściłam go z ociąganiem. Szkoła została zbudowana z ciemnoczerwonego kamienia i stanowiła olbrzymi kompleks wraz z otaczającym ją boiskiem. Weszliśmy do środka, kierując się do sekretariatu, by odebrać nasze plany lekcji. Na korytarzu panował codzienny rozgardiasz: ludzie układali rzeczy w szafkach lub rozmawiali z dawno niewidzianymi znajomymi. Obserwowałam ich uważnie, chłonąć każdy szczegół. Ich zwyczajne sprawy, paplanina dziewczyn o przystojnych chłopcach, przerażenie w oczach pierwszaków. Czułam się, jakbym kompletnie tam nie pasowała ze swoją straszną przeszłością i spaczonym światopoglądem.
      - Dzień dobry, chcielibyśmy odebrać nasz rozkład zajęć - powiedział Leon do podstarzałej kobiety za biurkiem.
      W całym tym amoku nawet nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy do sekretariatu.
      - Nazwiska? - zapytała, nawet na nas nie spoglądając.
      - Melanie Winchester i Leonard Hayes - rzekł pogodnie, puszczając mi oczko.
      Pogrzebała chwilę w papierach i wręczyła nam kilka karteczek.
      - Proszę.
   - Dziękujemy pani uprzejmie. Mam jedną radę, jeśli można. - Kobieta łypnęła na niego spod okularów. - Proszę się czasem uśmiechnąć, to nie boli.
      Jakby na potwierdzenie swojej tezy, wyszczerzył zęby, a ja parsknęłam śmiechem. Wychodząc, zauważyłam, że sekretarka unosi kąciki ust, kręcąc głową. Leon był niemożliwy, ale wnosił pozytywną energię wszędzie, gdzie się pojawiał. Okazało się, że mamy razem kilka lekcji, więc odetchnęłam z ulgą.
      - Co masz pierwsze? - zapytałam, zerkając na jego plan.
      Chłopak zmrużył oczy.
      - Algebrę, a ty?
      - Historię - westchnęłam z niezadowoleniem.
      Zapowiadała się niezwykle nudna godzina. Pożegnałam się z przyjacielem i ruszyłam smętnie do klasy. Kilka miejsc było już zajętych, ale wybrałam sobie odpowiedni stolik przy końcu sali. Lekcja niestety naprawdę okazała się nużąca, a nauczyciel opowiadał monotonnym głosem o wojnie secesyjnej. Większość uczniów robiła sobie notatki, ale ja potrafiłam jedynie walczyć z tym, by nie zamknąć oczu.
      Po dwóch kolejnych lekcjach, kompletnie pozbawiona sił i jakichkolwiek chęci pozostania w tej szkole, poczłapałam na lunch. Przyjaciele siedzieli przy jednym ze stołów pod oknem, więc wzięłam sobie hamburgera i sok pomarańczowy i dołączyłam do nich.
      - Czuję się, jakby mi wyssano całą energię - stwierdziłam, opadając ciężko na krzesło.
      - Za parę dni przywykniesz. - Diane w błyskawicznym tempie pochłaniała swoją sałatkę.
      - No nie wiem. - Odkręciłam butelkę z sokiem i pociągnęłam z niej kilka łyków.
      - Zjedz coś, zaraz poczujesz się lepiej - doradził Leon.
      Wzruszyłam ramionami, zabierając się za swojego hamburgera. Wiedziałam, że poczuję się lepiej dopiero, gdy w końcu opuszczę szkołę, ale postanowiłam nie drążyć tematu. W końcu i tak nic nie mogłam zrobić.
***
      Po powrocie do domu od razu poszłam do pokoju. Padłam na łóżko, przykładając palce do skroni. Na ostatniej lekcji okropnie rozbolała mnie głowa. Miałam już dosyć ciągłego tłoku, krzyków uczniów oraz nieciekawych nauczycieli. Najchętniej zostałabym w łóżku do końca życia. Wyjęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer Leona.
      - Halo? - odezwał się po drugim sygnale.
      - Hej. Zastanawiałam się, czy nie chcesz wyjść wieczorem do jakiegoś pubu? Muszę się napić.
      - Mel, jest środek tygodnia. To zły pomysł.
      - Jak chcesz.
      Już miałam się rozłączyć, ale chłopak powiedział szybko:
      - Proszę cię, daj sobie dzisiaj spokój. Wiesz przecież, że Diane tworzy portfolio na ten konkurs fotograficzny, więc też z tobą nie pójdzie, a Mark to... No cóż, Mark. Jest nieodpowiedzialny. Może w piątek, co?
      - Jasne - skłamałam.
      Zamierzałam się dzisiaj upić, choćby nie wiem co. Przyjaciele, czy też ich brak, nie mogli mnie powstrzymać. Rozłączyłam się i poszłam do kuchni po jakiś środek na ból głowy. Wiedziałam, że alkohol wcale nie rozwiązuje moich problemów, ale ciężko było się oprzeć, kiedy miałam możliwość oderwać się od rzeczywistości, przynajmniej na jakiś czas. Zdrzemnęłam się chwilę, a potem wstałam i z zadowoleniem stwierdziłam, że łupanie w skroni minęło. Podkreśliłam mocno oczy, zarzuciłam na sweter czarną ramoneskę i szybko wyszłam z domu. Nie pofatygowałam się, by powiedzieć babci, że wychodzę, ale nie przejmowałam się tym. I tak była przyzwyczajona do tego typu sytuacji, wmawiałam sobie.
      Weszłam do jednego z moich ulubionych pubów. Poprawiłam niepewnie włosy, siadając na wysokim stołku przy barze. Wysoki chłopak polerujący szklanki przyjrzał mi się z zainteresowaniem. Nigdy wcześniej nie byłam tutaj sama, więc czułam się nieco dziwnie. Postanowiłam jednak zamaskować to szerokim uśmiechem.
      - Duże piwo, proszę.
      Barman uniósł lekko brew, w której zalśnił niewielki, metalowy kolczyk.
      - Mogę prosić jakiś dokument tożsamości?
      Z mocno bijącym sercem wyjęłam fałszywy dowód, który załatwiła mi Diane. Nikt nigdy się do niego nie przyczepił, ale świadomość, że żadnego z przyjaciół nie było obok, wzmagała moją niepewność.
   - Wiem, że młodo wyglądam. - Przechyliłam figlarnie głowę, usiłując zamaskować zdenerwowanie. 
      Chłopak się uśmiechnął i przyjrzał dokumentowi. Skinął nieznacznie głową, a potem zabrał się za nalewanie mojego trunku. Odetchnęłam z ulgą i rozejrzałam po pubie. Był dosyć pusty, nie licząc grubego faceta, siedzącego na małej kanapie i dwóch rozchichotanych dziewczyn przy stoliku pod ścianą. Barman podał mi wysoką szklankę, a ja natychmiast wypiłam zawartość. Czułam się nieco skrępowana, więc zamówiłam sobie cały dzbanek i wybrałam miejsce w kącie sali.
      Pomyślałam o dziadkach. Co by powiedzieli, gdyby mnie tutaj zobaczyli. Stwierdziliby pewnie, że upadłam na samo dno i nie ma już dla mnie żadnej nadziei. Tak bardzo nie chciałam ich ranić, ale potrzebowałam tego, by tu dzisiaj przyjść. Przyjaciele również usiłowali mi pomóc, jednak tak naprawdę mnie nie rozumieli. Nie stracili nikogo bliskiego. I to z jakiego powodu? Nieumiejącego sobie poradzić z problemami dupka, topiącego smutki w alkoholu. Spojrzałam na w połowie opróżniony dzbanek piwa i nagle dotarło do mnie, co właściwie robię. Czym się od niego różniłam?
      Niczym. Zupełnie niczym.
      Robiłam dokładnie to samo co on, tego okropnego dnia. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Z obrzydzeniem odsunęłam od siebie pustą szklankę, rzuciłam na stolik kilka banknotów i niemal biegiem opuściłam pub. Na dworze było już dosyć ciemno, wiedziałam że zbliża się dwudziesta druga. Szybko mijałam przechodniów, nie zwracając uwagi, czy na kogoś nie wpadnę. Łzy napłynęły mi do oczu, a chodnik się rozmył. Zatrzymałam się i zaczęłam ciężko dyszeć. Jak mogłam się tak zachowywać? Obiecałam sobie, że już nigdy nie tknę alkoholu. Wzięłam głęboki wdech, przymykając oczy. Powoli się uspokoiłam i ruszyłam wolniej, skręcając w Martense Street. Była to stosunkowo mała ulica, łącząca się bezpośrednio z Bedford Avenue, przy której mieszkałam.
      O tej godzinie nie spotkałam tu zbyt wielu przechodniów, większość mieszkańców wróciło już do domów. Dostrzegłam przed sobą postawnego mężczyznę w średnim wieku, który bacznie mi się przyglądał. Przyspieszyłam kroku, chcąc go jak najszybciej ominąć, gdyż budził we mnie lekki niepokój. On jednak zaszedł mi drogę, pytając:
      - Gdzie się tak spieszysz, malutka? Może wpadniesz do mnie i się trochę zabawimy?
      Popatrzyłam na niego z obrzydzeniem, czując jak mój żołądek kurczy się ze strachu.
      - Raczej nie. - Spróbowałam przejść szybko na drugą stronę ulicy, ale mężczyzna uśmiechnął się obleśnie i złapał mnie boleśnie za ramiona.
      - Co pan robi? Proszę mnie natychmiast puścić - zawołałam, szarpiąc się.
      Na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz, oczy mu pociemniały. Wykręcił mi jedną ręką nadgarstki, obracając tyłem do siebie, drugą zaś zasłonił mi usta. Zrobiło mi się niedobrze, ledwo mogłam oddychać. Wierzgałam nogami i próbowałam wbić mu łokcie w klatkę piersiową, ale moje starania spełzły na niczym - był zbyt silny. Mężczyzna przycisnął mnie mocniej do siebie i zaczął popychać w kierunku jednego z parterowych domów. Serce podskoczyło mi do gardła, z oczu popłynęły łzy. Byłam tak przerażona, że niemal mnie sparaliżowało. Cały wypity dzisiejszego dnia alkohol wyparował z mojego organizmu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Myślałam gorączkowo, jak wyjść z tej patowej sytuacji. Ulica była kompletnie opustoszała, nikt nie mógł mi pomóc. Mężczyzna wlókł mnie po schodach swojego domu, a ja w ostatniej desperackiej próbie starałam się krzyknąć. Wiedziałam, że kiedy przekroczę drzwi jego mieszkania, nic mnie już nie uratuje.
      Nagle usłyszałam jakiś tępy trzask i mój oprawca padł bezwładnie na ziemię. Byłam w kompletnym szoku, nie miałam pojęcia, co się stało, ale poczułam ogromną ulgę. Nogi się pode mną ugięły i zaczęłam osuwać się na schody, jednak poczułam dwie silne ręce, chwytające mnie w talii. Podskoczyłam jak oparzona, wydając z siebie zduszony okrzyk.
      - Hej, już dobrze - powiedział ktoś głębokim głosem.
      Odwróciłam się powoli. Przede mną stał wysoki chłopak z prostymi, jasnymi włosami i błękitnymi jak niebo oczami.
      - Nic ci nie jest? - zapytał, wciąż mnie podtrzymując.
      Dotarło do mnie, że nieznajomy uderzył oprawcę sportowym kijem, chyba do lacrosse'a, tym samym ratując mi skórę. Wypuściłam wstrzymywane powietrze, odsuwając się nieco. Chłopak bacznie mi się przyglądał tymi niesamowitymi oczami, jakby chciał się upewnić, że jestem cała. Spróbowałam coś powiedzieć, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.
      - Nic już ci nie grozi, przysięgam. Chodź, pójdziemy sobie stąd, dobrze? - Uniósł brwi, czekając na moją zgodę, więc skinęłam szybko głową.
      Blondyn podniósł swój kij, sprawdził, czy z mężczyzną wszystko w porządku i wyciągnął do mnie rękę. Wciąż byłam okropnie przerażona, nie miałam bladego pojęcia, kim jest ten chłopak. Mimo to podałam mu drżącą dłoń i pozwoliłam poprowadzić się ciemną ulicą. Gdy dotarliśmy do skrzyżowania z Bedford Avenue, udało mi się wydukać:
       - Tutaj w lewo.
       Mój dom znajdował się zaraz za rogiem, więc szybko znaleźliśmy się na ganku. Wciąż byłam mocno roztrzęsiona i szczękałam zębami. 
      - Na pewno jesteś cała? - zapytał po raz kolejny chłopak.
      Opadłam na schody, przeczesując włosy palcami i odetchnęłam głęboko kilka razy. Bicie mojego serca powoli wracało do normy, kiedy chłodne, nocne powietrze omiatało moją twarz.
      - Tak - odezwałam się w końcu. - Bardzo ci dziękuję, gdybyś akurat tamtędy nie przechodził... - Zacisnęłam mocno powieki.
      - Nie myśl o tym - powiedział, siadając obok. - Ten zboczeniec powinien zapłacić za to, co próbował zrobić.
      Otworzyłam oczy, odwracając się w jego stronę.
      - Co masz na myśli?
      - Musisz iść z tym na policję, nie możesz przecież tego tak zostawić.
      - Nie! Po prostu o tym zapomnijmy, nie chcę... Nie mogę... - Zaczęłam się jąkać.
      - Hej, spokojnie. - Wyciągnął rękę, jakby chciał mnie dotknąć, ale powstrzymał się i ją opuścił. - Zrobisz, jak uważasz.
      Skinęłam głową.
      - Mam na imię Kyle - przedstawił się, przechylając głowę.
      - Melanie - odpowiedziałam, uspokajając się nieco.
      - Miło mi cię poznać.
      - Znam przyjemniejsze sposoby na poznawanie ludzi.
      Uśmiechnął się uroczo, wciąż mi się przyglądając.
      - Nie powinnaś sama chodzić wieczorami po mieście. To niebezpieczne.
      - Tak, teraz już o tym wiem - westchnęłam. - Czy to kij do lacrosse'a? - Zmieniłam temat.
      - Owszem - pokiwał głową. - Gram w szkolnej drużynie. Mieliśmy pierwszy trening po wakacjach i trochę się zasiedzieliśmy.
      - Zazdroszczę ci, że masz jakąś pasję. - Nie wiem, dlaczego postanowiłam się zwierzyć obcemu człowiekowi.
      - Po prostu jeszcze nie znalazłaś czegoś, co lubisz robić. Pozwól, żeby to przyszło do ciebie samo.
      Zastanowiłam się nad tym przez chwilę, nim odpowiedziałam:
      - Co jeśli to się nigdy nie stanie?
      - Ludzie są tak skonstruowani, że zawsze odkryją coś, co ich kręci. - Wzruszył ramionami. - Wystarczy poczekać.
      Uśmiechnęłam się lekko. Może i jego słowa miały jakiś sens?
      - Powinnam już wracać. Jeszcze raz bardzo ci za wszystko dziękuję.  - Podniosłam się ze schodów.
      - Nie ma sprawy. Cieszę się, że byłem akurat w okolicy. 
      - Ja też - pokiwałam głową i weszłam do domu.

***

      Dziadkowie jak zwykle nie zadawali zbyt wiele pytań, spojrzeli tylko na mnie z wyraźną ulgą w oczach. Nie potrafiłam z nimi porozmawiać, więc szybko zamknęłam się w swoim pokoju, próbując zasnąć. Niestety w głowie wciąż eksplodowały mi obrazy z dzisiejszego wieczoru. Starałam się zapomnieć o tym, co się wydarzyło, jednak okazało się to bardzo trudne. Oczyma wyobraźni widziałam, jak obleśny mężczyzna wciąga mnie do swojego domu, a potem...
      Wstałam rano, kompletnie wyczerpana, starając się zebrać myśli. Nie miałam bladego pojęcia, jak dam radę skupić się w szkole, ale postanowiłam spróbować. Wszystko było lepsze od siedzenia samotnie w pokoju.
      - Dobrze się czujesz? - zapytał Leon, gdy szliśmy korytarzem do swoich szafek.
      - Tak, tylko się nie wyspałam. - To nie była oczywiście cała prawda, ale nie chciałam mówić przyjacielowi o wczorajszych wydarzeniach.
      Niepotrzebnie by się zdenerwował, bo przecież prosił mnie, żebym nigdzie nie szła. Mogłam go posłuchać.
      - Chyba nie jesteś na mnie zła? - Zmrużył oczy.
      - No co ty. - Uśmiechnęłam się szczerze.
      W życiu nie potrafiłabym się na niego naprawdę wkurzyć, a teraz nie miałam nawet powodu. Owszem, byłam zła, ale tylko i wyłącznie na siebie i swoją głupotę.
      - Widzę Marka - powiedział Leon, wychylając głowę zza szafki. - Mamy teraz razem francuski. Zobaczymy się później, okay?
      - Jasne. - Włożyłam do torby podręcznik do angielskiego i ruszyłam w kierunku odpowiedniej klasy.
      Przed drzwiami stało kilka osób, więc przeciskając się między nimi wpadłam na jakiegoś wysokiego chłopaka. Spojrzałam w górę, chcąc go przeprosić, ale potrafiłam jedynie wpatrywać się z otwartymi ustami w jego przejrzyste, niebieskie tęczówki.
      - Kyle? - zapytałam z niedowierzaniem.



________________________________________________________________________________________________

Jestem z 2 rozdziałem! Akcja zaczyna powolutku nabierać tempa, więc liczę, że i aktywność na blogu też się troszkę zwiększy! Zachęcam was, jak zwykle, do komentowania i obserwowania. Trzymajcie się, pozdrawiam xx

2 komentarze:

  1. Hej, dzięki za info :)
    Rozdziały czytam, jak mam czas, ale do tej pory jeszcze R1 nie przeczytałam :/ (no, może ze trzy zadania heh)
    Informuję, że wpadnę z komentarzami do obu rozdziałów 22-go lub 23-go grudnia, ponieważ będę miała już wówczas wolne i będę mogła na spokojnie napisać porządny kom :)
    Nie lubię robić, a tym bardziej oceniać nic na szybkiego i byle jak. Także uzbrój się w cierpliwość ;) ( ja robię to z trudem :P ).
    PS: Jeśli pojawią się rozdziały to informuj :) pomaga mi to w zhierarchizowaniu rozdziałów i blogów, na które mam wrzucić kom ;) mam wszystko w SPAMie i jest wygodnie XD

    Pozdrawiam cieplusio i weny dusio hehe :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam wszystko. Zwykle ograniczam się (jak to brzydko brzmi) tylko do ff, no ale czasem warto zerknąć na coś innego.
    Na razie nie ma za wiele do oceny, cóż można powiedzieć po dwóch rozdziałach i prologu? Masz całkiem fajny pomysł na historię, samo opowiadanie ma potencjał, pytanie tylko jak to rozwiniesz. Na razie przedstawiasz nam tylko życie Melanie po śmierci rodziców. Wiem, że to główna bohaterka, ale na razie jej nie polubiłam, sprawia wrażenie takiej osoby, na którą trzeba wciąż zwracać uwagę, która jest dosyć egoistyczna - patrzę tu między innymi na jej zachowanie wobec dziadków - no i taką, która nie umie radzić sobie z problemami. Oczywiście, śmierć rodziców jest tragicznym wydarzeniem i to przez to Melanie zachowuje się tak a nie inaczej, jednak no... Nie polubiłam jej, zobaczymy co będzie dalej.
    Za to moją sympatię zdobył Leon, chyba jedyna pozytywna postać w Twoim opowiadaniu. Mam wrażenie, że nie będzie dla Melanie tylko przyjacielem, choć mogę się mylić, zwłaszcza że pojawił się Kyle.
    No cóż, jak mówiłam, opowiadanie ma duży potencjał i chciałabym zobaczyć, jak to rozwiniesz.
    Podoba mi się Twój styl pisania, jest bardzo przyjemny i dzieki temu całkiem fajnie się to wszystko czyta.
    Czekam na więcej i zapraszam do siebie,
    Meryem
    poddaje-sie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń